polski english français deutsch italiano nederlands

Marana tha!

Czas adwentu

Czy rzeczywiście oczekujemy? Czy jest w nas ta tęsknota za owym dniem, kiedy przyjdzie Pan? Czy wyglądamy z niecierpliwością tego momentu, kiedy wreszcie nastąpi koniec czasów? A może nasze serca są już ociężałe, obojętne i nie ma w nich radości, nadziei, tęsknoty?
Nadejdzie taki czas, kiedy ludzie mdleć będą ze strachu, moce niebios zostaną wstrząśnięte, a na ziemi zapanuje trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Będą silne trzęsienia ziemi, głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Powstanie naród przeciwko narodowi i królestwo przeciwko królestwu. Brat wyda brata, ojciec wystąpi przeciwko synowi, a dziecko przeciw rodzicom. Nadejdzie dzień, który ludzie żyjący w średniowieczu nazywali „Dies irae” – dzień sądu, pomsty i kary za grzechy. Czyż można z radością oczekiwać, kiedy on wreszcie nastąpi, wyglądać z utęsknieniem tego czasu? Okazuje się, że tak, bo przecież pierwsi chrześcijanie wołali: „Marana tha” – „Przyjdź, Panie Jezu”. Czyżby nie znali zapowiedzi Chrystusa i nie zdawali sobie sprawy z tego, co ich wówczas czeka? Czyżby byli odważniejsi od nas? A może to właśnie oni mieli rację, może lepiej niż my potrafili zrozumieć, że od opisu katastrof i klęsk towarzyszących końcowi czasów ważniejsze są słowa Chrystusa: „Włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,18-19.28).
Czekali na Chrystusa, czekali na Tego, dla którego gotowi byli poświęcić wszystko – majątek, sławę, nawet życie. Wyglądali z niecierpliwością nadejścia upragnionego dnia, gdy Pan powróci, by odnowić wszystko, ostatecznie zniszczyć grzech, niesprawiedliwość, obłudę i fałsz. Czekali na dzień, w którym zapanuje królestwo wiecznego szczęścia, miłości i pokoju.
Mamy te same prawdy wiary, przyjęliśmy ten sam chrzest i wierzymy w tego samego Boga, co oni. Prawie na każdej Mszy św. wypowiadamy słowa: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”...
Ale czy rzeczywiście oczekujemy? Czy jest w nas ta tęsknota za owym dniem, kiedy przyjdzie Pan? Czy wyglądamy z niecierpliwością tego momentu, kiedy wreszcie nastąpi koniec czasów? A może nasze serca są już ociężałe, obojętne i nie ma w nich radości, nadziei, tęsknoty? Może nasz wzrok nie potrafi już przebić się przez zasłonę trosk doczesnych i dostrzec tego, co wieczne? Dlatego właśnie wolimy zapomnieć, że kiedyś nasze życie dobiegnie kresu, wolimy nie myśleć o dniu, w którym przyjdzie Pan. A przyjdzie na pewno, jak złodziej w nocy, gdy nikt nie będzie się Go spodziewał. Być może za sto, tysiąc lat, a może też za pięć minut. Czy jesteśmy na to przygotowani? I nie piszę tego po to, aby, jak powiedział mi kiedyś jeden z moich uczniów, straszyć ludzi piekłem, siarką i smołą, ale po to, by całe nasze życie – tak jak Adwent, który po raz kolejny w naszym życiu się rozpoczął – stało się czasem radosnego oczekiwania na Chrystusa, abyśmy „przez swoją wytrwałość ocalili życie, abyśmy, gdy wzejdzie słońce sprawiedliwości, w jego promieniach znaleźli uzdrowienie.”
Ks. Adam Sekściński
"Matczyne Królestwo" - Miesięcznik Parafii Macierzyństwa NMP w Dziekanowicach
- Nr 12 (145) 2005 r.




Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.