Nowy Świat
Od czasu rozbicia jedności chrześcijaństwa w XI wieku Kościół katolicki stał się wyłącznie europejskim. Mimo swej nazwy katolicki, czyli powszechny, ograniczał się on właściwie do Europy i to nie tylko w sensie geograficznym, ale nade wszystko kulturowym. Okres średniowiecza umocnił wewnętrzną jedność, ale doprowadził do całkowitej unifikacji. Kościół zatracił swą różnorodność. Kościół tak przyzwyczaił się do życia w obrębie kultury europejskiej, że nie widziano możliwości, aby Ewangelię wyrażać innymi pojęciami, niż te zaczerpnięte z filozofii i kultury greckiej i łacińskiej. Gdziekolwiek docierała Ewangelia niesiona przez misjonarzy związanych ze Stolicą Apostolską w Rzymie, docierała ona wraz z misją cywilizacyjną. Przyjęcie chrześcijaństwa przez ludy germańskie i słowiańskie w średniowieczu łączyło się z ich wejściem w krąg kultury łacińskiej. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że w Europie nie było to narzucanie wbrew woli ludów. Wprost przeciwnie; plemiona germańskie i słowiańskie, a przynajmniej ich władcy, zabiegali o włączenie w cywilizację łacińską.
Po okresie wielkiego ożywienia misyjnego w X i XI wieku następuje zastój w działalności misyjnej Kościoła katolickiego. Targanemu wewnętrznymi sporami i dyskusjami Kościołowi długo brakuje energii dla działania na zewnątrz. Impuls odnowy przychodzi z Półwyspu Pirenejskiego. Tamtejsze królestwa pozostawały w nieustannej walce z państwem mahometan, które zajęło w VIII wieku prawie cały teren półwyspu. Ostatecznie uporano się z panowaniem arabskim pod koniec XV wieku. Zwycięstwo Hiszpanii i chrześcijaństwa przypieczętował upadek Grenady w 1492 roku. Sprawa narodowa łączyła się tutaj ze sprawą religijną. To zaowocowało ogromnym entuzjazmem religijnym. Już niedługo ten entuzjazm miał znaleźć nowe miejsce swego spełnienia.
W obozie zdobywców Grenady pojawił się bowiem żeglarz z Genui Krzysztof Kolumb, który zaproponował koronie hiszpańskiej swoje usługi i przedstawił swój plan odkrycia nowej, morskiej drogi do Indii. Chciał dokonać tego płynąc na Zachód. Ambitny ten plan znalazł uznanie u Królowej Izabeli zwanej katolicką. Kolumb wyruszył. Chcąc odkryć drogę do Indii, dokonał odkrycia innego, ale znacznie większego. Dotarł do Nowego Świata, nieznanej do tej pory Ameryki. To otwarło zupełnie nowe perspektywy misyjne Kościołowi.
Dla uczciwości trzeba jednak powiedzieć, że przed owym genueńczykiem na służbie korony hiszpańskiej, wypraw geograficzno - misyjnych dokonywał królewicz portugalski Henryk Żeglarz (+1460). Jego wyprawy docierały na kontynent afrykański i azjatycki. On i jego kontynuatorzy zakładali faktorie handlowe i stacje misyjne w tak odległych miejscach jak Kongo, Zanzibar, czy Indie. Portugalczycy również opracowali system patronatu, czyli królewskiej opieki nad Kościołem na terenach zamorskich. Z tego systemu skorzystała później Hiszpania w Ameryce Łacińskiej.
Wróćmy jednak do Kolumba i jego odkryć. Pierwszą wyprawę poprowadził on w roku 1492. Po niej nastąpiły następne trzy. Tylko w pierwszej nie towarzyszyli Kolumbowi misjonarze. Od drugiej stało się to regułą. A w kilka lat później wydano rozporządzenie państwowe, że żaden statek nie może odpłynąć do Nowego Świata, jeżeli nie znajdują się na jego pokładzie misjonarze.
Dzięki mocnemu poparciu królewskiemu Kościół bardzo szybko rozrastał się na nowych ziemiach. Indianie chrzest przyjmowali masowo. Oczywiście można zarzucać takiemu podejściu brak przygotowania, powierzchowność, a nawet nieszczerość, bo łatwo przewidzieć, że chrzest był przyjmowany pod naciskiem kolonizatorów, nie można jednak zaprzeczyć, iż był to także wielki wysiłek Kościoła hiszpańskiego i portugalskiego, aby przygotować wielką rzeszę misjonarzy. Misjonarze ci nie mieli łatwego zadania, gdyż musieli pokonać problem obcości języka i kultury. Musieli odpowiednio przygotować swoje przepowiadanie, aby było ono zrozumiałe dla mieszkańców nowego kontynentu. Charakterystyczne jest, że pierwszy uniwersytet w Ameryce Południowej powołano już 1533 roku. Szkoły zaś powstawały równocześnie z misjami.
Problemów misjonarzom dostarczała nie tylko obcość tubylców, ale także pewien opór, a nawet wrogość ze strony kolonizatorów. Nie wszyscy oni bowiem pojmowali swoją misję w Ameryce w kategoriach ewangelizacji, czy choćby misji cywilizacyjnej. Wielu chciało po prostu się dorobić i to za wszelką cenę. Dlatego misjonarze, którzy chrzcili, uczyli i bronili tubylców, nie zawsze byli przyjmowani z radością przez swych świeckich towarzyszy. Mimo wszystkich nadużyć, trzeba jednak przyznać, że wypadki eksterminacji plemion w Ameryce Południowej nie zdarzały się. Prawa nadawane przez koronę hiszpańską brały w obronę Indian. Dokonywało się to nie bez wpływu misjonarzy, a zwłaszcza wielkiego obrońcy Indian biskupa Bartolomé de Las Casas.
Największym problemem Kościoła w Nowej Ziemi była jednak jego europejskość. Mimo starań wielu misjonarzy Kościół nie potrafił przeskoczyć tego ograniczenia. Ewangelizując Indian, nie potrafił zaakceptować ich kultury, ale podawał im Ewangelię w pojęciach kultury europejskiej. Ta zaś dla mieszkańców Ameryki była obca, a nawet wroga. Była to przecież kultura najeźdźców. To sprawiało, że Indianie nie potrafili do końca utożsamić się z chrześcijaństwem. Pewnym symptomem tego właśnie niedostosowania jest trwający po dziś dzień brak powołań spośród ludności indiańskiej. Na początku ewangelizacji Ameryki nie pozwalano Indianom przyjmować święceń. Uważano bowiem, że nie są jeszcze dostatecznie ugruntowani w swojej wierze. Niektórzy teologowie tamtego czasu usiłowali nawet twierdzić, że nie są oni w stanie przygotować się do przyjęcia sakramentu kapłaństwa. Tego typu opinie wryły się tak mocno w świadomość zbiorową, iż nawet dziś, gdy nikt tymi kategoriami nie myśli, bardzo niewielu spośród Indian decyduje się odpowiedzieć na powołanie do służby w Kościele. Stąd Kościół, który ma już ponad 500 lat jest nadal Kościołem, w którym pracują misjonarze.
Dokonać teraz musimy sporego przeskoku czasowego. Przenosimy się bowiem z wieku XVI w wiek XIX. Czas, który upłynął pomiędzy odkryciem Ameryki a początkiem XIX wieku, był właściwie czasem niewielkich zmian. Ewangelizacja Ameryki Łacińskiej postępowała. Nie było, aż po wiek XIX, jakiś spektakularnych przełomów. Dopiero wiek XIX przyniósł zasadnicze zmiany. W wyniku wojen jakie rozegrały się w Europie po rewolucji francuskiej, doszło do rozluźnienia więzi między Hiszpanią i Portugalią, a ich zamorskimi posiadłościami w Ameryce. Była to iskra na prochy. Mieszkańcy poszczególnych prowincji Ameryki rozpoczęli walkę o pełną niepodległość. Pierwsza połowa XIX wieku upłynęła na wojnach wyzwoleńczych. Trzeba dodać, iż nie były to wojny szczególnie krwawe. Hiszpania z oporami, ale stosunkowo szybko pogodziła się z utratą wpływów w Ameryce. Jeszcze spokojniej przebiegło usamodzielnienie się Brazylii od Portugalii. Król Portugalii Pedro wyemigrował do Brazylii, kiedy jego królestwo zostało zdobyte przez Napoleona. Przebywając w Brazylii ogłosił się jej cesarzem i zrezygnował z powrotu do Europy. W ten sposób Brazylia stała się niepodległym państwem rządzonym przez tą samą dynastię co Portugalia. Pod koniec XIX wieku zmieniono ustrój Brazylii z monarchii na republikę.
Istotną sprawą dla naszego rozważania jest sytuacja Kościoła w nowych państwach. Zmiany, jakie się dokonały, musiały wywołać perturbacje w Kościele latynoamerykańskim, który tak mocno był związany z monarchią hiszpańską i portugalską. Rzeczywiście zdarzały się wypadki wypędzania biskupów, których oskarżano o współpracę z dworem. Jednak dzięki wielkiej mądrości papieży tamtego czasu, udało się stosunkowo szybko wszystkie sprawy uregulować. Nowe państwa wkrótce po swym powstaniu podpisywały konkordaty ze Stolicą Apostolską zezwalając na swobodną działalność Kościoła. Była to ważna lekcja dla Kościoła w Europie, który stanąć miał już wkrótce przed podobną próbą. W wyniku zmian w XIX wieku trzeba było szukać sposobu życia Kościoła w państwie, które nie było już w żaden sposób państwem religijnym.
Ks. Jerzy Czerwień.
"Matczyne Królestwo" - Miesięcznik Parafii Macierzyństwa NMP w Dziekanowicach - Nr 11(108) 2002 r.