polski english français deutsch italiano nederlands

Rok Prymasa Wyszyńskiego

Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, ksiądz Wyszyński przebywał w Laskach. Pełnił funkcję kapelana szpitala powstańczego oraz okręgu wojskowego Żoliborz - Kampinos. Pojawiał się zawsze tam, gdzie najbardziej potrzebowano Jego pomocy. Niestrudzenie asystował przy operacjach. Trzymał za rękę żołnierza, któremu mieli amputować nogę. Kiedy ranny usnął pod narkozą, kapelan poszedł służyć innym chorym. Wrócił na chwilę jego przebudzenia. Nie chciał zawieść młodego człowieka, który zgodził się na operację, jeśli będzie przy tym obecny ksiądz.

W pamięci powstańczego kapelana zachował się obraz tamtych bolesnych wydarzeń. Tak wspomniał dwóch dzielnych żołnierzy:
"Jeden z nich, młodziutki Janek, związany był z formacją wileńską, która przekradła się z Wileńszczyzny przez całą północną Polskę, zajętą przez Niemców i ukrywała się w Puszczy Kampinowskiej, w wielkim lesie w pobliżu Warszawy. Tam przetrwała aż do wybuchu Powstania Warszawskiego, czyli do dnia 1 sierpnia 1944 r.
Otóż ten 16 - letni chłopaczek służył ze swoim starszym bratem w Armii powstańczej w formacji kawalerii wileńskiej. Padł zaraz w pierwszych dniach. Przyniesiono go do szpitala, położono na niewielkiej sali w Zakładzie Sióstr Franciszkanek w Laskach. Tam się z nim spotkałem, spowiadałem go i przygotowałem na śmierć. Był bardzo poszarpany od kul, bo gdy został ranny, przez trzy dni leżał na deszczu i chłodzie pod kulami. Nikt nie mógł się do niego dostać, aby go stamtąd zabrać. Więc gdy wreszcie został przyniesiony do szpitala wojennego, był już prawie bez sił i trudno było go uratować. Po operacji czuł się bardzo źle, dostał gorączki, tracił przytomność, chociaż już nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje, przez cały czas śpiewał. Leżał na niewielkiej sali, razem z sześciu innymi rannymi żołnierzami śpiewał pieśni do Matki Bożej. Pytaliśmy żołnierzy, czy im to nie przeszkadza. - Nie, my się cieszymy, niech śpiewa.
Pod koniec, przed samą śmiercią, już mylił słowa i melodię, bo był na pół przytomny, a jednak ciągle śpiewał. Z tym śpiewem umarł. Pochowałam go na cmentarzu pod Izabelinem na górze w piasku, bez trumny, bo już trumien nie było. Ale za to dostał na swoją mogiłę piękne kwiaty. Do dziś dnia spoczywa tam, pod Warszawą. To był jeden żołnierz, który miał szesnaście lat.

Drugi miał lat 19. Jurek był jedynakiem. Też padł pod lotniskiem niemieckim na Żoliborzu. Miał operację, tak zwaną resekcję jelit... Nie udało się, umierał... Obawialiśmy się... o jego matkę, wdowę, która straciła męża we wrześniu 1939 roku, mniej więcej w tym samym miejscu, w Puszczy Kampinowskiej. Teraz ginął jej syn...

Jurek był grymaśny... Nikt nie mógł sobie z nim dać rady... W końcu siostry przyszły do mnie... Poszedłem i mówię:
Jurek, byłeś taki odważny, walczyłeś na froncie i nie bałeś się kul, a tutaj jesteś taki grymaśny, że nikt z tobą wytrzymać nie może. To chyba wstyd.
A bo proszę Księdza, mnie się już sprzykrzyło leżeć, ja chciałbym iść na front.
Jurek, pójdziesz niedługo na front do Matki Bożej. To była połowa sierpnia.
Ja, proszę Księdza, nie myślałem o tym.
To pomyśl o tym.
Mogłem mu to powiedzieć. Mówiłem przecież z żołnierzem, który nie może bać się śmierci, mówiłem z chrześcijaninem, który też nie powinien bać się śmierci. Mogłem mu więc powiedzieć, bo kapłan katolicki ma obowiązek mówić prawdę i zwłaszcza żołnierzowi. Zastanowił się, uspokoił.
Po jakimś czasie zapomniałem troszkę o nim, bo rannych było dużo i trzeba było biegać od jednego do drugiego szpitala. Któregoś dnia siostry mówią: - Proszę Księdza, Jurek znowu jest nieznośny.
Dobrze przyjdę do niego. Przychodzę.
- Jurek, znowu jesteś nieznośny.
Proszę Księdza, bo Ksiądz powiedział, że ja będę u Matki Bożej. A za dwa dni święto Matki Bożej (8 września), ja nie zdążę.
Dlaczego nie zdążysz?
Niech Ksiądz zobaczy, jeszcze jestem taki silny.
Złapał mnie za rękę i zaczął ściskać. Wyczułem, że w tej ręce siły już nie ma. Jemu się tylko wydawało, że jest taki silny, ale to był już człowiek umierający. Mówię mu: Jurek, nie bój się, zdążysz.
Zdążę, proszę Księdza. To już będę dobry i grzeczny. Uspokoił się i rzeczywiście w wigilię Narodzenia Matki Bożej, 7 września, spokojnie, cicho umarł. On się nie bał śmierci, tylko tego, że nie zdąży do Matki Bożej"

Ksiądz Wyszyński przygotowywał na śmierć nie tylko polskich żołnierzy, ale także niemieckich, węgierskich i ukraińskich. Niósł ostatnią pociechę także rannym jeńcom.

Kiedy pod koniec Powstania szedł przez las, zauważył stertę spopielonych kart, które przyniósł wiatr. Jedna z nich zawierała słowa: "Będziesz miłował". Powstańczy kapelan zabrał tę kartkę do kaplicy i powiedział do sióstr: "Nic droższego nie mogła nam przysłać ginąca Stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy do nas i do całego świata. Apel i testament ... "Będziesz miłował..."

B. S.

Stefan Kardynał Wyszyński: "Kamienie wołać będą". Warszawa, 1984.

Ale miejcie nadzieję, bo nadzieja przejdzie z was do przyszłych pokoleń i ożywi je, ale jeśli w was umrze, to przyszłe pokolenia będą z ludzi martwych.


J. Słowacki

"Matczyne Królestwo" - Miesięcznik Parafii Macierzyństwa NMP w Dziekanowicach - Nr 9(94) 2001 r.




Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.